Mofeta w Tyliczu

Będąc w Tyliczu, obowiązkowo musisz zobaczyć mofetę.

Mofeta : ekshalacja dwutlenku węgla z głębokich warstw geologicznych. W okolicach Tylicza dwutlenek węgla łączy się z ujściami wody tworzą naturalne wypływy wód mineralnych.

To chłodne wyziewy wulkaniczne, które uwalniają dwutlenek węgla, a fakt że gaz ten wydobywa się w wodzie, powoduje powstawanie bąbelków. Mofeta została otoczona 11 połączonymi ze sobą kręgami. Każdy z nich ma średnicę i głębokość 1 metra, posiadają około 50 bulgotek i dychawek, a smak wody z każdego kręgu różni się między sobą. Do tego w pobliżu znajduje się altanka, gdzie można odpocząć. Jest też tablica przedstawiająca informację na ten temat, a mostek, który usytuowany jest nad kręgami, pozwala na dokładne przyjrzenie się źródłom.

Miejsce to jest bardzo tajemnicze, a w czasach PRL-u próbowano tutaj hodować algi słodkowodne, których wzrost jest przyspieszany przez dwutlenek węgla. Niestety nic z tego nie wyszło i ostatecznie zaniechano tego pomysłu. To jedno z tych miejsc, które musisz odwiedzić, jeśli chcesz zyskać prawdziwy obraz tego, co do zaproponowania ma ci Tylicz.
 


Bulgot Mofety w Tyliczu – kosmiczno piekielne zródła. Nasi dziadowie mówił że w Tyliczu czuć diabłem dokładnie czuć oddech diabła . A w drugiej wojnie ten oddech pomógł sowietem w kosmicznym wyścigu z USA. Projekt ściśle tajny .

W niewielkiej rozpadlinie ujęta w kilka kręgów woda bulgocze, świszcze, dyszy. Jej powierzchnia pęcznieje od bąbli, które pękają jeden po drugim. Obok, na drewnianym tarasie, grupa turystów podziwia niezwykłe widowisko. Oto mofeta – ponoć jedna z najokazalszych w Europie. Znajduje się zaledwie kilka minut spacerem od centrum Tylicza w Małopolsce. Według naukowej definicji mofeta to rodzaj wulkanicznej ekshalacji. Naturalna wyrwa, z której wydobywa się dwutlenek węgla. W Tyliczu niejako dodatkowo nasyca on wodę.

Pierwsze wzmianki o miejscowej mofecie pojawiły się jeszcze w XVI wieku. W ówczesnych dokumentach mowa o pozyskiwaniu "leśnego żelaza", czyli ochry. Wypływała ona z rozpadliny wraz z wodą i trafiała do miejscowych hut.

– Niezależnie od tego, mofeta uważana była za miejsce wyjątkowo tajemnicze i niebezpieczne. Łemkowie utrzymywali, że w tym właśnie miejscu oddycha piekło – tłumaczy Janusz Kieblesz, przewodnik beskidzki, członek Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Tylicza.

W okolicy mofety brakuje tlenu, padają tam owady i drobne zwierzęta. – W samym Tyliczu zdarzało się, że podczas kopania studni, od nadmiaru dwutlenku węgla omdlewali ludzie – wspomina Kieblesz.

Jednak najbardziej frapująca część historii tylickiej mofety przypadła na początek lat 60. ubiegłego wieku.

Mofeta w Tyliczu Foto: Stowarzyszenie na rzecz rozwoju Tylicza / www.odkryjtylicz.pl

Jak smakuje zupa Tiereszkowej

W 1961 roku do krakowskiego Instytutu Zootechniki przyszło polecenie z samej góry: "Towarzysze, będziecie pracować nad nowym rodzajem żywności. Towarzysze radzieccy są tym żywotnie zainteresowani, więc mamy do czynienia ze sprawą najwyższej wagi. Nikomu ani słowa, i do roboty".
Rok później w Tyliczu działał już ośrodek badawczy. Oficjalnie miał opracować projekt pozyskiwania ze słodkowodnych alg bogatej w białko paszy dla zwierząt. Faktycznie jednak stał się elementem sowieckiego programu podboju kosmosu. Elementem niezwykle istotnym. Ale po kolei.
Po zakończeniu drugiej wojny świat został podzielony na dwa wrogie wobec siebie obozy. Na ich czele stanęły nowo zrodzone supermocarstwa: ZSRR i USA, które rozpoczęły ostrą rywalizację we wszystkich praktycznie dziedzinach życia.
Wyścig obejmował między innymi podbój kosmosu. To, co jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej wydawało się futurystyczną mrzonką, u progu lat pięćdziesiątych przybrało formę jak najbardziej realnego projektu. Ów wyścig przyspieszył jeszcze w 1957 roku.
W październiku Sowieci wystrzelili w kosmos Sputnika 1, który stał się pierwszym sztucznym satelitą Ziemi. Cztery miesiące później Amerykanie skopiowali ich wyczyn, posyłając w pozaziemską przestrzeń Explorera 1. Ale i tak przez najbliższe lata to ZSRR miało pozostać liderem kosmicznych zmagań.
Jeszcze przed końcem lat pięćdziesiątych w kosmos poleciała Łajka – dwuletnia bezdomna suczka odłowiona na ulicach Moskwy. Łajka co prawda wyprawy nie przeżyła, ale i tak Sowieci mogli otrąbić kolejny sukces.
Powodem śmierci "kosmonautki" nie było bowiem pozaziemskie promieniowanie, lecz stres i przegrzanie organizmu, spowodowane usterką pojazdu. W tym, że optymizm nie był na wyrost, naukowcy i partyjni decydenci ostatecznie utwierdzili się trzy lata później, kiedy to z kosmicznej wyprawy zdrowie i całe powróciły dwa inne psy: Biełka oraz Striełka. Wówczas już nic nie stało na przeszkodzie, by w pozaziemską przestrzeń posłać człowieka.
Wybór padł na niespełna 30-letniego pilota Jurija Gagarina. W kosmos został wystrzelony 12 kwietnia 1961 roku, dokładnie o 6.07. O 7.00 Radio Moskwa oficjalnie poinformowało, że w pozaziemskiej przestrzeni znalazł się właśnie pierwszy w dziejach świata człowiek. I jest to człowiek sowiecki. Pięćdziesiąt pięć minut później, po okrążeniu kuli ziemskiej, Gagarin szczęśliwie wylądował.
A potem poszło już z górki: niespełna miesiąc w później w kosmosie zameldowali się Amerykanie, a konkretnie Alan Shepard, rok i cztery dni po Gagarinie w kosmos poleciała pierwsza kobieta – Walentina Tiereszkowa, dwa lata po niej Aleksiej Leonow, który zdołał nawet na krótko opuścić swój pojazd. Był to pierwszy kosmiczny spacer.
Tak więc wyścig trwał w najlepsze, zaś każdy kolejny etap wymagał dopracowania setek szczegółów, rozwiązania tysięcy problemów, odpowiedzenia sobie na miliony istotnych pytań. Jedno z nich brzmiało: co może jeść kosmonauta podczas orbitalnej misji? I to właśnie zagadnienie pochłaniało bez reszty naukowców z ośrodka w Tyliczu.
Podstawą kosmicznej diety miały się stać bogate w białko słodkowodne algi. A właśnie w małopolskiej wsi były warunki idealne dla ich rozwoju. Wszystko za sprawą tamtejszej mofety.
Specyficzne źródło zostało ujęte w kilka betonowych kręgów, a ulatniający się z niego dwutlenek węgla za pomocą specjalnych rurek trafiał do donic, gdzie rosły algi. – Gaz przyspieszał proces fotosyntezy – podkreśla Kieblesz. Hodowla kwitła.

– W 1962 roku w Krakowie została zorganizowana konferencja dla naukowców z państw Układu Warszawskiego. Jej goście zajadali się kanapkami ze specjalną pastą wyprodukowaną z alg – opowiada Kieblesz.

Sam projekt był oczywiście ściśle tajny, ale ludzie chyba domyślali się, że w Tyliczu działa coś więcej niż zwyczajny rolniczy ośrodek doświadczalny. Być może już wtedy zaczęli szeptać, że w sąsiedztwie ich wsi gotuje się zupa Tiereszkowej…Walentyna Tiereszkowa przed lotem w kosmos Foto: OFF/TASS / AFP

Od pasty do puddingu

Eksperyment nie trwał długo. Naukowcy zarzucili go już w połowie lat sześćdziesiątych. Powód? – Algi mają w sobie bardzo dużo białka, więcej nawet niż soja. Długotrwałe spożywanie tego typu pokarmu powoduje skutki uboczne w postaci biegunki – tłumaczy Kieblesz. Po zakończeniu projektu betonowe kręgi zostały zasypane, a mofeta na długie lata popadła w zapomnienie.
Tymczasem kosmiczny wyścig cały czas nabierał tempa. Jego najbardziej spektakularnym momentem było lądowanie człowieka na Księżycu. Doszło do tego 20 lipca 1969 roku. Tym razem jednak Amerykanie okazali się szybsi od Sowietów. Pierwszym człowiekiem, który postawił stopę na srebrnym globie był Neil Armstrong.
Zmieniało się też pożywienie, po które sięgali kosmonauci. Początkowo faktycznie ich dieta ograniczała się do fatalnie wyglądających past. Z czasem jednak zaczęła przypominać menu najlepszych restauracji.
Pozaziemskie posiłki w swojej "Książce kucharskiej astronautów" barwnie opisują eksperci amerykańskiej agencji kosmicznej NASA Charles Bourland i Gregory Vogt. Pozaziemscy podróżnicy jedzą steki, wszelkiego rodzaju puddingi, jajka – i to w naprawdę sporych ilościach.
Są jednak rzeczy, których muszą unikać niczym ognia. Do takich należą choćby łatwo kruszący się chleb, bądź sól. Powód: w stanie nieważkości drobinki mogą się wymknąć spod kontroli i na przykład zatkać przewody wentylacyjne.

Historia podboju kosmosu skrzy się od podobnych opowieści, zaś tylicka mofeta już na zawsze stała się częścią tej barwnej mozaiki. Korzysta na tym cały region.

Niezwykłe miejsce zostało ponownie odkryte kilka lat temu, kiedy to na wzmianki o nim natrafili członkowie Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Tylicza, którym kieruje miłośnik regionu Janusz Cisek. Udało im się pozyskać unijne pieniądze na odkopanie i zagospodarowanie tego miejsca.
– Rozmiary mofety zaskoczyły nawet nas. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że pod ziemią spoczywa aż jedenaście kręgów – przyznaje Kieblesz. Działacze stowarzyszenia spotykali się też z dawnymi pracownikami krakowskiego Instytutu Zootechniki i gromadzili wiedzę na temat niezwykłego źródła.


Pod koniec 2011 roku mofeta została udostępniona zwiedzającym. I niemal od razu stała się jedną z głównych atrakcji turystycznych Krynicy i okolic. Według Kieblesza odwiedza ją średnio kilkaset osób dziennie. Mogą obejrzeć gotujące się "na zimno" źródło, a także przeczytać o nim na specjalnych tablicach informacyjnych.

– Wydobywająca się z mofety woda jest niestety zanieczyszczona, ale może kiedyś uda się ją odpowiednio uzdatnić i butelkować. To dopiero byłoby coś – podsumowuje Kieblesz.

 

Zródło: http://poznajpolske.onet.pl/malopolskie/tylicz-i-jego-mofeta-bulgot-kosmicznej-wody/7tlly

TYLICZ
Chciałbyś zwiedzić NASZ piękny Tylicz zaparszamy gorąco. Tanie kwatery - pokoje juz od 20 zł 

Reklama
37693cfc748049e45d87b8c7d8b9aacd
b6d767d2f8ed5d21a44b0e5886680cb9
6f4922f45568161a8cdf4ad2299f6d23
c74d97b01eae257e44aa9d5bade97baf